Zgodnie z odwieczną już tradycją, mieszkańcy ziemi żywieckiej i w tym roku wyruszyli na pielgrzymi szlak na Jasną Górę, aby pokłonić się Matce Bożej oraz zawierzyć Jej swoje intencje. Najpierw – 23 sierpnia – wyruszyła „grupa żywiecka”, która po wspólnej Mszy Świętej w Konkatedrze, w atmosferze śpiewu i modlitwy, z radością rozpoczęła swoje pielgrzymowanie. Po niej, kilka dni później, na swoim pątniczym szlaku znaleźli się pielgrzymi „grupy myszkowskiej”, nawiedzający sanktuaria okalające Częstochowę. Obie grupy spotkały się na alejach pod szczytem Jasnej Góry, aby jako jedna wspólnota pochodząca z ziemi żywieckiej, wraz ze swoim ordynariuszem – biskupem Romanem, oraz władzami samorządowymi, spotkać się z ukochaną Matką.
Trzeba przyznać, że pogoda w tym roku nadzwyczaj dopisała, dozując cieplejsze i chłodniejsze dni. To z pewnością ułatwiało nieco pielgrzymom przemierzanie długich kilometrów trasy. Zresztą sławetna już perfekcja służb pielgrzymkowych, nie raz już dowiodła, że radzą sobie z każdymi warunkami, zapewniając jak największy komfort wszystkim przeżywającym te szczególne rekolekcje w drodze.
W tym roku rozważania rekolekcji w drodze koncentrowały się na tym, co jest coraz większym problemem, zmniejszającą się liczbą osób uczestniczących w niedzielnej Eucharystii. "Chcieliśmy przypomnieć sobie, jaki ona ma sens, jakie przesłanie w sobie niesie. Jednocześnie Dzień Pański wzywa nas bowiem do tego, abyśmy nie podejmowali wtedy pracy i niepotrzebnych obowiązków.
Na szlaku nie brakowało codziennej Eucharystii, przeróżnych form modlitwy oraz radosnego uwielbienia Boga śpiewem. Szczególnym czasem podczas pielgrzymki, były wieczorne adoracje Najświętszego Sakramentu, które dotykały serca i pobudzały do modlitwy i refleksji. Nie obyło się rzecz jasna i bez pielgrzymiego trudu, czego dowodem byli uwijający się wieczorami w pocie czoła nasi medyczni. Ich wprawne dłonie, a może przede wszystkim życzliwość i zawsze dobre słowo, potrafiły zdziałać cuda. Tym sposobem, po kilku dniach dotarliśmy do upragnionego celu czyli do naszej Mamy. Ta radość, wzruszenie, łzy, a przy tym to wszystko, co człowiek sam tylko jeden wie i niesie głęboko w sercu, jest czymś zupełnie nie do opisania, kiedy staje się przed tronem Jasnogórskiej Pani. Zostaje przede wszystkim wdzięczność za ten kolejny, a może dopiero pierwszy raz, kiedy udało się dojść do celu. I ta nadzieja, że będzie nam dane wyruszyć znów.